Pytacie mnie w mailach jak wygląda sprawa obecności ojca przy cięciu cesarskim. Dlaczego nie może być przy swojej żonie, podczas gdy za granicą nie ma z tym żadnego problemu?
Zgadza się mało jest szpitali i nawet tych prywatnych, które pozwalają by tata był przy narodzinach dziecka w warunkach operacyjnych i przyznam się szczerze, że nie do końca potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Bywa, że chodzi o warunki lokalowe. Sala operacyjna jest mała a niezbędnego personelu sporo( pisałam o tym w poście na temat Kto jest kim na sali porodowej). Dodatkowa osoba może sprawiać problem. Z drugiej jednak strony patrząc na rozwiązania za granicą- przyszłego tatę sadza się tuż przy głowie żony, w związku z tym powierzchnia jaką zajmuje jest niewielka. Nie chodzi po całej sali, nie krząta się, nie przeszkadza.
Może chodzi o to czy mężczyzna nie zemdleje i uwaga personelu zamiast skupić się na rodzącej będzie musiała rozproszyć się na osobę towarzyszącą? Faktem jest, że faceci czasem przeceniają swoje siły aczkolwiek opinia o mdlejących mężczyznach na sali porodowej wzięła się głównie z amerykańskich filmów.
W zakazie wstępu na salę operacyjną nie upatrywałabym również względów higienicznych. Tak jak personel ubiera się w fartuchy, czepki, ochronne buty tak i osobę towarzyszącą można w takie wdzianko przyodziać.
To ciekawe, że walczy się cały czas o to by poród był wspaniałym, niezapomnianym przeżyciem. Mówimy o roli ojca, jego wsparciu, podczas gdy dochodzi do sytuacji stresowej, skomplikowanej jaką jest konieczność wykonania cięcia cesarskiego tatę zostawia się na zewnątrz.
Liczę na Wasze komentarze. Może osoby z personelu medycznego czytające ten post mają jakieś inne spojrzenie, wytłumaczenie? Może przyszłe bądź obecne mamy przedstawią nam swoje doświadczenia w tym temacie.? Może wspólnie wymyślimy jak tą sprawę rozwiązać?
One comment
Lili
15 maja, 2016 at 6:33 pm
Dzień dobry,
chciałam się podzielić moim doświadczeniem z porodu. Mieszkam w Niemczech, córka przyszła na świat poprzez cesarskie cięcie. Mąż był obecny na sali operacyjnej. Sala była b. mała, niemniej wszyscy się pomieścili i nikt nie wchodził sobie w drogę. Mąż
siedział na krzesełku za mna (ubrany w zielone wdzianko tak jak reszta lekarzy) z jednej strony, po drugiej stronie za mna nadzorował sytuację anestezjolog. Przede mną chirurg ginekolog, lekarz asystujacy, pielęgniarki i położna, oddzieleni parawanem. A więc nie było żadnych nieprzyjemnych widoków, żadnej krwi, zadnych zbednych komentarzy, jedynie skupione na pracy twarze lekarzy. Mąż nie zemdlał, i przeżył
narodziny córki bez „traumy”????. Dodam, że operacja nie była planowana i decyzja męża była podjęta spontanicznie.
Myślę, że to kwestia ogólnego podejścia do tego typu „innowacji ” na sali operacyjnej. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Za parę lat pewnie będzie to także standartem w Polsce.
Być może to też strach przed prawnymi konsekwencjami w razie komplikacji.
Pozdrawiam wszystkie mamy