Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego ale zawsze bardzo zależało mi na karmieniu piersią. Może dlatego, że wiem, że to najlepsze co mogę dać mojej małej. Po 4 miesiącach widzę tego rezultaty- Olka przebywała z dziećmi, które na drugi dzień okazało się, że są mocno przeziębione-wszystkie na lekarstwach-małej nic nie jest. Ale początki nie były łatwe. Już w szpitalu praktycznie wisiała na piersi. Nie miałam nawet jak wyjść do łazienki bo mała cały czas ssała. Jako położna powinnam była to wiedzieć, ale jako świeżo upieczona matka dopytywałam koleżanek po fachu czy to normalne. Normalne. Po wyjściu do domu nie było lepiej. O tyle się poprawiło, że mogłam pójść szybko siusiu bo ktoś mógł małą potrzymać, polulać, odwrócić jej uwagę. Rozwiązaniem na pewno byłby wtedy smoczek ale istniało ryzyko, że odrzuci wówczas pierś, a tego bardzo nie chciałam. Nie wytrzymałam jednak i po dwóch miesiącach, kiedy to kolejny wieczór 6 godzin mała wisiała na cycku dałam jej smokasa. Pierś dalej ssie. Ta potrzeba ssania jest tak wielka, że nie mogłam jej tego ograniczyć a smoczek bardzo mi pomógł. Nie powiem mam trochę wyrzuty sumienia, że to przez moją wygodę się złamałam, że nie wiadomo co teraz będzie z jej zgryzem itp. Żeby było jasne nie jestem typem eko, ale jak każda matka chce dla mojego dziecka jak najlepiej. Przesadzam?