Oj jaka radość w domu, gdy u dziecka wystukamy pierwszy ząbek! Tygodnie ślinienia się, pchania łapek do buźki w końcu zaowocowały. Maluch zaczyna wyglądać jak królik Bugs, ale euforia w toku więc nikt na to nie zwraca uwagi. I o ile pierwsze ząbki wychodzą niezauważone, o tyle gdy pchają się boczne- nie zauważyć się nie da.
Płacz co chwila, rzekłabym nawet że non stop. Jedzenie- to wróg nr 1. Latanie z łyżeczką po całym domu łącznie z podwórkiem, robienie minek i skakanie nie przynoszą najmniejszego skutku. Dobrze, że jeszcze łyka wody uda się przemycić. A na dodatek- gorączka, biegunka a i o wymiotach nie zapominajmy. Boli głowa rodziców od natłoku objawów. I zastanawiają się czy to na pewno od zębów, czy jednak jakiś wirus krąży. Niewyspani udają się do lekarza, by z godzinnym opóźnieniem dowiedzieć się, że jednak idą mleczaki.
Wracają do domu. W drodze maluchowi udało się przysnąć, ale tylko po odlkuczeniu drzwi zabawa zaczyna się na nowo.
Nagle w telewizji leci reklama żelu na ząbkowanie. EUREKA! Śmig do apteki i karton tubek już w reklamówce. Efekt- natychmiastowy. Szkoda tylko, że na ulotce a nie u dziecka. Nawet sam zabieg posmarowania dziąsełek wydaje się trudniejszy niż przygotowanie kaczki po syczuańsku. Może lecznicze dla malucha byłoby przeczytanie mu składu żelu i zagrożenie, że jak zęby nie wyjdą w ciągu godziny to dawkę tablicy Mendelejewa dostanie do buzi.
Oprócz żelu, w domu oczywiście cała apteczka- syropek przeciwgorączkowy, syropek na wymioty, syropek na biegunkę, syropek na wszelki wypadek. Ostatnio pisałam, że będę prowadzić sklep z zabawkami bo to niezły zysk. Teraz do moich interesów dołożę aptekę. Nie mało wydaje się na leki dla dzieci plus dla siebie na ból głowy.
I mija dzień i mija noc, przy jednoczesnym wzroście rozdrażnienia malucha.
W takich sytuacjach rodzice są niczym odkrywcy. Próbują wszystkiego i na wszystkie sposoby. I co przynosi ulgę? Chrupki kukurydziane. Twarde, fajnie się chrupią, masują dziąsełka. Dobrze, że producent nie zdaje sobie z tego sprawy bo na pewno podniósłby cenę za opakowanie. A jako, że po flipsach chce się pić to automatycznie dziecko samo domaga się soczku. Worek zaczyna się rozwiązywać. Może i wartości odżywczych za dużo nie ma, ale przynajmniej brzdąc nam się nie odwodni.
Udało się przetrwać kolejny dzień. 24 godziny wydają nam się trwać przynajmniej 48. Zęba na horyzoncie ni widu ni słychu. Aż tu nagle- jeeeest coś białego. A nie to od chrupka zostało…
No ale pojawi się to co ma się pojawić. Wkrótce… Na pewno… Mam nadzieję…
Do dwudziestego -ostatniego zęba już nie długo